niedziela, 9 kwietnia 2017

Wsiąść do pociągu byle jakiego...

Czy warto zaplanować wszystko w podróży? I tak i nie. Tak, jeśli chcemy mieć gwarancję, że nie będziemy musieli się martwić o bilety, transport, dach nad głową (względnie poszycie namiotu), chcemy zmniejszyć ryzyko nieprzewidzianych zdarzeń, lub natrafić na wydarzenia, które mają miejsce raz na jakiś czas, lub co gorsza - raz w roku. Zwłaszcza w przypadku dalekosiężnych podróży dobrze jest zaplanować urlop, zarezerwować, co jest do zarezerwowania i zaopatrzyć się w odpowiednią dozę funduszy. 
Brzmi rozsądnie. Jednak moje wycieczki bywają spontaniczne. Do tego stopnia, że w zeszłym roku wybrałyśmy się ze znajomą na tygodniową wycieczkę po Polsce, odwiedzając kilka miast - od Półwyspu Helskiego po Wieliczkę i nie zaklepując sobie przy tym ani jednego miejsca na nocleg. Żeby było śmieszniej, zrobiłyśmy to w sezonie letnim, kiedy to turystyka przeżywa swój rozkwit.

Poznań - Gdynia - Hel - Gdańsk - Warszawa - Kraków - Wieliczka - Wrocław

Zanim to nastąpiło, po mojej głowie przez wiele lat błąkał się pomysł, by wyruszyć w Polskę ot tak. Zupełnie, jak śpiewa Maryla Rodowicz - wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet... No dobrze, może nie aż tak. Niemniej chciałam jechać gdzie mi się rzewnie podoba, szczęśliwie nie licząc czasu.  Może dlatego właśnie nigdzie nie dokonywałam rezerwacji. By mieć poczucie, że nic mnie w danym miejscu nie trzyma i jeśli mi się nie spodoba, lub zacznie nudzić - mogę ruszyć dalej. 

Oczywiście istniała obawa, że nie znajdziemy kwatery, lub że trzeba będzie spać w pociągu, ale gdyby człowiek miał się bać wszystkiego, to nie wystawiałby nogi poza próg własnego domu. Jedyny minus takiego posunięcia, jaki dostrzegam to czas, który straciłyśmy na poszukiwanie pokoi. W wypadku Helu zaczęło dochodzić jeszcze narastające poddenerwowanie, ponieważ domostwa, których fasady i płoty krzyczały zewsząd napisami Wolne pokoje/Free rooms, zamykały dla nas swe podwoje. Dlaczego? Bo nie przyjmują na jeden nocleg. Bo zawsze w nasze miejsce mógł trafić się przyjezdny, który będzie potrzebował kwaterę na kilka dni. Bo nie było rezerwacji. Bo po każdym kliencie wymieniają pościel i by się nie opłacało prać i tak dalej i tym podobne.
Zastanawiało mnie, czy lepiej zostawiać puste pokoje czekając na potencjalnych, długoterminowych klientów, którzy mogą tego dnia nie nadejść i nie zarobić na tym złamanego grosza, czy zainkasować od nas za jedną dobę. Po namyśle doszłam do wniosku, że - w dwojakim znaczeniu - nie mój interes. 

Jak wybrnęłyśmy z tej sytuacji, opowiem w jednej z kolejnych notek. Będzie także o tym, jak się pływa na statku, dlaczego nie warto nosić ozdób w towarzystwie papugi, gdzie w stolicy ukryty jest garniec złota, jak spotkać dwóch papieży na raz, czy pod ziemią bywa tak zimno, jakby się zdawało i wiele, wiele innych. 

1 komentarz:

  1. Gdy pracowałem w hotelu, była taka zasada, że lepiej pokój sprzedać za mniejszą cenę i tylko na jedną noc niż ma stać pusty... to jacyś Janusze Biznesu hahahah. W każdym razie spontany najlepsze :)

    OdpowiedzUsuń